Przejdź do treści

Krystyna Kalitka we wspomnieniu Romana Bielańskiego

Na podstawie Dekretu o stanie wojennym jako pracownicy Ursusa zostaliśmy skazani w procesie Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu „Solidarność”. Bronił nas wtedy kwiat warszawskiej palestry. Zagrożenia były najpierw bardzo wysokie, a w moim przypadku skończyło się na wyroku dwóch lat więzienia. Proces skończył się w marcu 1983 r. W czerwcu 1983 r. miał przyjechać Nasz Papież Jan Paweł II i wyroki trochę poskracano. Dość szybko znaleźliśmy się na wolności.

Cały czas na wolności byli ukrywający się działacze Solidarności, w tym Zbyszek Janas. Łączniczką Zbyszka była Pani Krystyna Kalitka, dla mnie Krysia. W przypadku ukrywających się wielką trudnością był ich kontakt z bliskimi – w przypadku Zbyszka z jego żoną Bogusią. Bodaj w 1983 r. udało się doprowadzić do ich spotkania, co było szeroko komentowane w Podziemiu, a nawet także za granicą. SB zajmowało się inwigilacją i tropieniem opozycjonistów, a sukcesem naszym było wtedy, że oni się nadal ukrywają, a co więcej, dosłownie pod okiem władz udaje się skontaktować ich z rodziną. Był to symbol: jeszcze istniejemy, jesteśmy wolni, jeszcze nas nie zniszczyli do końca, jeszcze zwyciężymy.

Krysia jako łączniczka Zbyszka usiłowała doprowadzić do spotkania z jego żoną w 1984 r. Najpierw jednak my jako wypuszczeni niedawno opozycjoniści chcieliśmy się spotkać: i Zbyszka przyprowadziła Krystyna. Dlaczego została łączniczką? Otóż była ona nowa w pracy w Ursusie i w zasadzie nikt Jej nie znał.

Co więcej, jako chyba jedyna z około siedemnastotysięcznej załogi Ursusa: odmówiła zrobienia sobie oficjalnego zdjęcia do przepustki! Wtedy przepustki mieli mieć wszyscy, a do tego było potrzebne zdjęcie. Trochę takie jak w Oświęcimiu: osoba ma mieć zdjęcie z trzymaną w ręku tabliczką – numerem porządkowym.

I Krystyna zrobiła dokładnie wszystko, żeby nie dać sobie takiego zdjęcia zrobić – i to dziesiątki lat przed RODO, a to jeszcze w Stanie Wojennym. Zwodziła, mówiła, że własne zdjęcie przyniesie, w każdym razie nie dała się sfotografować. Skoro uznała, że to niewłaściwe – zrobiła wszystko, żeby nie poddać się opresji. Jedna chyba na cały gigantyczny zakład pracy, mimo Stanu Wojennego nie ugięła się! Wiadomo więc było od razu: świetnie nadaje się na poufną i niezłomną łączniczkę.

Tak więc Krysia była łączniczką Zbyszka, który na pewno opisze jak pomogła mu w ukrywaniu się. Bieżącym zadaniem było doprowadzenie do spotkania z żoną Bogusią. Trudno w to uwierzyć, ale SB-ecja zaprzęgła bardzo duże środki, żeby schwytać opozycjonistę - symbol. Za żoną puszczono wiele osób, wynajęto lokale, cały czas obserwowano. No i niestety Krysia i kilka innych osób wpadło. Był to czerwiec 1984 r.

Nie wiem, dlaczego, ale mnie zatrzymano jedynie na 48 godzin, po czym mnie wypuszczono, ale też zapewniono „opiekę” SB. Mimo tego, to ja przejąłem zadanie doprowadzenia do wyjazdu Zbyszka i Bogusi na wspólne wakacje, które się w końcu odbyły! Są na pewno mi z tego powodu wdzięczni, podobnie jak córka, która… urodziła się przepisowo dziewięć miesięcy po wyjeździe. Dziecko swoich Rodziców, ale widać teraz ile osób musiało się natrudzić, żeby małżonkowie mogli się spotkać.

Krysia po wyjściu z więzienia na skutek amnestii była już „spalona”, ale mimo to dalej próbowaliśmy coś robić w strukturach podziemnych, m.in. w Polskiej Partii Niepodległościowej. Dalej działała Tajna Komisja Zakładowa w Ursusie. Po zakończeniu pracy w Ursusie zawiązaliśmy spółdzielnię pracowniczą „Unicum”. Robiliśmy „w informatyce”. Do dziś istnieje założona wtedy przed grupę znajomych spółka „Wola Info”, którą sprzedaliśmy. Spółka istnieje, a nawet po licznych kolejach losu dostała się na Giełdę.

Krystyna nie była założycielką „Unicum”, ale potem pracowała jako dyrektor w innej ze spółek wypączkowanych ze spółdzielni pracowniczej, która nazywała się Vimex. Znów odznaczyła się brakiem „elastyczności” wbrew swoim przekonaniom i w początkach kapitalizmu nie daliśmy rady. Zresztą ta spółeczka upadła przeze mnie, gdyż ja również byłem stuprocentowo oporny na wszelkie przejawy załatwiania spraw w sposób nie w pełni przejrzysty.

Mniej więcej w tym samym czasie trafiliśmy w różne miejsca warszawskich struktur samorządowych. Krysia do zamówień publicznych w Mieście. Ja na Mokotów. W międzyczasie na krótko zmieniła pracę i pracowała w zamówieniach publicznych Sejmu.

Moim problemem na Mokotowie był Zarząd Budynków Komunalnych (ZBK). Nazwa niepozorna, a budżet olbrzymi rzędu stu siedemdziesięciu milionów złotych. Ja nie miałem czasu zajmować się tym tematem, a moja ostatnią deską ratunku dla uporządkowania spraw była Krysia. Jako wykształcony inżynier budowlaniec zajęła zaszczytne miejsca Dyrektora Technicznego. Było to w roku 1998 r. Odeszła z tego stanowiska wprost do wieczności...

Dobrze wiemy jak jesteśmy teraz podzieleni politycznie, a Krystyna z całym Zarządem przetrwała wszystkie długie dwadzieścia cztery lata i rozliczne zmieniające się ekipy! To najlepiej o Niej świadczy. Była ich w Zarządzie trójka dyrektorów i jeszcze Główna Księgowa. I przez te wszystkie lata, przez wszystkie burze i przeciwności, działając razem uporządkowali tę strukturę, która obecnie funkcjonuje pod nazwą Zarząd Gospodarowania Nieruchomościami (ZGN). Zarząd funkcjonował za Jej rządów bardzo dobrze. Choć była „tylko” Dyrektorem Technicznym i nie umniejszając roli innych osób, myślę, że to sznyt Jej osobowości wywarł tak dobry skutek na ZGN.

Dwie anegdoty. Pierwsza o Jej takcie. Krystyna lubiła zimną kawę. Więc Panie przyniosły nowej Pani Dyrektor kawę, ale Krystyna gdzieś musiała wybiec. Po powrocie: kawy nie ma. Panie za chwilę przynoszą nową ciepłą. Historia się powtarza. Kawa stygnie, a po powrocie Krystyny do pokoju … kawy nie ma. Panie wnoszą nową. I tak samo raz jeszcze. Dopiero za kolejnym razem Pani Krystyna wytłumaczyła, że kawa stygnie celowo. No i nikt nie zabierał już z biurka zimnej kawy.

Druga: niby niewiele znacząca opowieść. Wszyscy wiedzieli jedno: i pracownicy, i interesanci, że do Pani Dyrektor Krystyny Kalitki w żadnej sprawie nie można było przyjść z żadnym nawet z przysłowiowym kwiatkiem, z czekoladką, z niczym. Tak jak jedyna nie dała się sfotografować w Ursusie w 1983 r., tak i teraz działała z głębokim przekonaniem swoich racji: nie powinno być żadnej wątpliwości, że nigdy przenigdy nie ma żadnej, nawet czysto symbolicznej korzyści osobistej z tytułu pełnienia swojej funkcji publicznej. Żadnej sprawy nie załatwia się za coś, ale jedynie dlatego, że jest to obowiązek, za który dostaje się wynagrodzenie. Zupełnie czym innym jest, że gdy tylko mogła pomóc w jakiejś sprawie, zawsze to robiła zupełnie bezinteresownie.

Zbliżając się do końca. Po kolei wszyscy z Zarządu odchodzili na zasłużone emerytury. No i Krystyna miała też odejść na emeryturę w ubiegłym roku. Ale też przyszła nowa Pani Dyrektor i poczucie obowiązku nie pozwoliło Krystynie zrezygnować ze stanowiska. Ten kto pracował w jakiejkolwiek strukturze wie jak ważna jest pamięć korporacyjna i przekazywanie obowiązków. Nie chciała zostawić wszystkiego z dnia na dzień i zająć się sobą.

Planowała emeryturę w kwietniu tego roku, dopiero w wieku 66 lat. Mówiła, że dla nikogo nie chce być obciążeniem. Sama zastanawiała się nad jakimś domem spokojnej starości. Pracowała dosłownie do końca. Już wcześniej miała problemy ze sprawnym poruszaniem się. A też nie mieliśmy pojęcia, że jest zaatakowana przez raka, który został zdiagnozowany w ostatniej fazie w grudniu 2021 r., gdy pojawiły się problemy neurologiczne.

Na emeryturę przeszła … wprost do hospicjum, na trzy tygodnie stycznia. Aktor umiera na scenie, Krystyna zmarła jako najdłużej chyba funkcjonujący dyrektor w strukturach warszawskiego samorządu. Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski otrzymała już pośmiertnie. W imieniu Prezydenta Andrzeja Dudy krzyż na pogrzebie wręczył Zbigniew Janas, a odbierał jej ukochany siostrzeniec Jan Kalitka, który pomieszkiwał u Cioci Krysi w Warszawie jako od zawsze i na zawsze „młody”.